Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pielęgnacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pielęgnacja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Sheet mask w akcji

Hej!
Jak tam początek tygodnia? Jakoś zatrybiony? ;)

W dzisiejszym poście, jako, że przez upały w ogóle nie miałam ochoty na makijaż, wpis typowo urodowy. Chcę Wam pokrótce opowiedzieć o maseczce z kwasem hialuronowym, którą dostałam w paczce od Gangnam Freaks KLIK :).
 























Jako, że moja znajomość języka koreańskiego równa się zeru, musiałam się posłużyć językiem obrazkowym ;). Sama idea maseczek typu "sheet" nie jest jakaś skomplikowana. Mamy w opakowaniu kawałeczek jakiegoś, nazwijmy to materiału, nasączonego substancjami odżywczymi itp. Maska jest "w kształcie twarzy", tzn. ma otwory na nos i oczy. A reszta, przez to, że po bokach są małe nacięcia, a całość jest wilgotna doskonale dopasowuje się do twarzy.
Co do samego składnika aktywnego, jaki był zawarty w mojej maseczce, czyli kwasu hialurnowego (HA), to na pewno każda z Was o nim słyszała. Jest to nasz wielki sprzymierzeniec w walce o piekną i gładką skórę.
Kwas ten wchodzi w skład ludzkiej tkanki łącznej i wielu płynów biologicznych. Na powierzchni skóry tworzy film, który znacznie ogranicza parowanie wody ze skóry, a także chroni ja przed czynnikami klimatycznymi. Dzięki temu, ze potrafi on wiązać wodę, odpowiada za odpowiednie nawodnienie skóry, a co za tym idzie za jej jędrność i elastyczność. Co ciekawe, kwas hialuronowy stanowi również barierę ochronną tkanek przed infekcjami bakteryjnymi.
Kwas ten w połączeniu z wodą tworzy żel i może przyciągnąć do siebie prawie 4 000 razy więcej wody, niż wynosi jego masa. Dlatego w kosmetyce jest stosowany na tak szeroką skalę. W połączeniu z innymi substancjami czynnymi wspiera odbudowę kolagenu i elastyny, które są kluczowymi elementami, odpowiadającymi za jędrność i elastyczność, a co za tym idzie, za młody wygląd naszej skóry. :)
Tyle teorii, przejdźmy do praktyki ;)
Po otwarciu taką maskę nakładamy na przygotowaną wcześniej twarz (demakijaż, umycie buzi i piling, żeby składniki się lepiej wchłaniały) i pozostawiamy na wyznaczony czas, ja ją trzymałam około 20 minut. Potem ściągamy maseczkę z buzi i wmasowujemy resztki w skórę.

Jeśli chodzi o mnie, to widziałam od razu, ze moja skóra jest rzeczywiście lepiej napięta, to nawilżenie wręcz widać było gołym okiem. Na prawdę byłam w szoku, ze to aż tak fajnie zadziała. Zachęcona więc rezultatem na pewno sheet masks zagoszczą w mojej pielęgnacji na stałe.

Czy Wy używałyście tego typu maseczek? Jakie są Wasze spostrzeżenia? Jakie maseczki mogłybyście mi polecić?

Mam nadzieję, ze wpis się przydał :) Ja dzisiaj miałam dzień "wolnego" od dzieci, zaliczyłam fryzjera (tak, wyglądam jak milion dolarów, serio :D), a teraz raczę się Two Steps from Hell, ciągle są na tapecie :D
Pozdrawiam

A.

piątek, 24 kwietnia 2015

Rośnijcie włosy, rośnijcie...

Hej!

Pamiętacie, jak jakiś czas temu pisałam Wam o mojej pielęgnacji włosów (kto nie kojarzy, odsyłam TU :)  ). Napisałam się strasznie duże, że pielęgnacja dla mnie fajna, ze skuteczna, ze u mnie działa. Ale co z tego, jak oprócz zdjęć prezentujących moje kosmetyki i filmiku instruktażowego masażu głowy nie przedstawiłam Wam żadnych namacalnych dowodów działania...
Dlatego pojawił się ten wpis, muszę odkupić swoje winy...  Uwierzcie mi, że pisząc tamtego posta miałam umieścić zdjęcia na początku kuracji i  obecnie, ale miałam taki bałagan w komputerze, ze zdjęcia mi po prostu wcięło. Postanowiłam więc się nie wygłupiać i nie pisać nic o "przed i po".

Na szczęście dzisiaj, przy odrobinie wolnego czasu uporządkowałam swoje foldery i znalazłam zdjęcia!!! Zatem, żeby nie przedłużać, obejrzyjcie efekty mojego zmasowanego ataku na włosy :D.

























Włosy  specjalnie wilgotne miałam, żeby były w miarę proste i było widać prawdziwą ich długość. Normalnie mi się falują, na krótkich to tak nie widać, ale  całkiem suche i tak byłyby o te kilka milimetrów krótsze stąd takie dziwne zdjęcie, włosów a'la przetłuszczonych :D.
Jak widać długość raczej marna, strzępki i ucha raczej nie zakrywają. Zdjęcie to wykonane było pod koniec lutego.




A to już moje włosy sprzed niespełna dwóch tygodni, czyli po jakichś 6 tygodniach od wdrożenia mojej pielęgnacji  wraz z masażem.

























Jak widać, różnica duża. Ucho praktycznie zakryte. Teraz też widzicie, na moich suchych i już dłuższych włosach, jak mi się one podwijają ;).


Jak więc widzicie, nie ma żadnej ściemy, masujemy łebki i wcieramy co nam odpowiada :D!
Życzę Wam udanego zapuszczania włosów. Sama będę musiała wracać często do tego wpisu, żeby się motywować, że te włosy jednak rosną; bo znowu mnie dopada pragnienie wizyty u fryzjera i chęć ścięcia tego, co udało mi się "wyhodować" :P.
Pozdrawiam serdecznie!!!

Anka

wtorek, 14 kwietnia 2015

"Trzej Muszkieterowie"

Witajcie!

Już tydzień po Świętach. Ale ten czas leci. Czy Wy również tak to odbieracie? No nic, trzeba się cieszyć tym, co się ma w tym momencie i ja tak próbuję, do czego i Was zachęcam :).

Tyle tytułem filozoficznego wstępu :D. Dzisiaj chciałam Wam trochę opowiedzieć o mojej pielęgnacji włosów. Nie bójcie się jednak, nie ma tego dużo. Mam ambitny plan zapuszczać je, przynajmniej do wakacji. Marzą mi się luźne warkocze i różne plecionki... Ale prawda jest taka, że dla mnie włosy powinny być długie na już, bo ja jestem bardzo niecierpliwa. Już teraz chodzą mi po głowie myśli o obcięciu się jednak znowu na krótko... I nie wiem, co z tym począć, czy lepiej mi we włosach krótkich, czy dłuższych... Może kiedyś, jak uda mi się wyszperać zdjęcie, jak miałam włosy po ramię (szałowa długość, jak na mnie:D), do tego dla porównania dam zdjęcie z krótkimi, to pomożecie mi wybrać. Ale to nie dziś :)

Skoro więc pragnę przyspieszyć wzrost moich włosów, opowiem Wam, jak to robię. Najpierw próbowałam picia drożdży, o ile na początku ich smak mi nie przeszkadzał, to z biegiem czasu było coraz gorzej i sam zapach drożdży wywoływał we mnie wstręt. Nie mówiąc o tym, że mnie wysypało... Poszperałam jednak na Wizażu i różnych blogach i odkryłam swój zestaw. A zatem przedstawiam Wam szampon z rzepy Joanna.


























Odżywka do włosów przetłuszczających się z zieloną herbatą, również Joanna.




























Oraz wcierka Jantar Farmony.




























Ten sposób pielęgnacji stosuję od trzech miesięcy i mogę już o tym powiedzieć, że dla mnie działa. Włosy myję 3 razy w tygodniu, po każdym myciu na kilka chwil nakładam odżywkę. A każdego dnia wcieram we włosy Jantar. Wcierkę stosuję wg zaleceń producenta - czyli 3 tygodnie i robiłam sobie tydzień przerwy (na opakowaniu było kilka dni). Dodatkowo każdego dnia dołączyłam około 4 minutowy masaż skóry głowy, bez względu na to, czy podczas masażu wcierałam Jantar, czy była od niego przerwa. Sposób masażu to  "inversion method" ;) czyli...








Moje włosy rzeczywiście na ten sposób pielęgnacji dobrze zareagowały. Może nie rosną aż tak, jak na filmiku obiecuje nam koleżanka, ale i tak widzę ogromną różnicę. Niech wystarczy sam fakt, że ludzie wokół mi mówią, że mi włosy urosły, więc coś w tym jest. Poza tym Farmona wespół z odżywką Joanny są idealnym ratunkiem dla moich przetłuszczających się włosów. Dawniej, na drugi dzień po myciu już były oklapnięte i bez życie ;), tylko suchy szampon dawał radę, a teraz nawet na 3 dzień nie ma tragedii :D.


To są więc moi "Muszkieterowie"






Od zeszłego tygodnia dołączyła do nich jeszcze maska z proteinami mleka, którą nakładać będę raz w tygodniu robiąc sobie taką porządniejszą kuracje. I tyle. Taka moja pielęgnacja. Jeśli macie jeszcze jakieś sposoby sprawdzone na przyspieszenie wzrostu włosów, czekam na porady :D

Na YT trafiłam jeszcze na sposób polegający na wcieraniu mikstury zawierającej sok z cebuli, ale muszę jakoś do tego sposobu jeszcze dojrzeć. Póki co zacznę od przyszłego poniedziałku zamiast Jantaru, który już mi się skończył, wcierać Rzepę (pokazywałam ją Wam w poście o zakupach - KLIK). Naczytałam się, że też jest skuteczna, więc liczę na dobre rezultaty. Dajcie znać, co Wy stosujecie i jak to Wam służy. Chętnie dowiem się o nowych sposobach na przyspieszenie wzrostu włosów :)

Pozdrawiam ciepło!

Anka :D




czwartek, 26 marca 2015

Nie ma wody na pustyni... czyli o pielęgnacji

Witajcie!

Dzisiaj post typowo pielęgnacyjny, czyli jak sobie poradziłam z suchą skórą :)

Ale zacznijmy od początku, czyli kilka słów wyjaśnienia. Moje ciało traci nawilżenie sukcesywnie im niżej w stronę stóp ;P Czyli na twarzy moja skóra jest mieszana, jeśli chodzi o ręce i ogólnie mówiąc tułów nawilżenie jest ok, ale nogi - tragedia. Mam taką suchą skórę, że na kolanach od tych suchych skórek robią mi się nawet mikro ranki, co sprawia, że kolana mnie po prostu bolą... :(

Próbowałam różnych metod, kremy, mleczka, masełka, złuszczania i wszystko pomagało... Ale tylko na chwilę... Do momentu, kiedy wpadłam na pewien pomysł :) I to jest moja tajemnica nawilżonej skóry - oliwka dziecięca :D.

Normalnie bym nie użyła oliwki, ale z racji tego, że zostało mi trochę oliwki z Rossmanna i mam oliwkę Hippa, które kupiłam do OCM, postanowiłam je zużyć. Jako, że moi Chłopcy nie są już tak często "maszczeni" tymi specyfikami, a to siedziało, dlatego postanowiłam je wykorzystać :).




























Czy widzę różnicę? Tak, ogromną! Nie mam już tych ranek, a skóra na nogach przestała mnie swędzieć. Jest tylko jedno ale... Mój brak dyscypliny. To znaczy, że często sobie zapominam i nie używam oliwki każdego dnia... :( Ale wczoraj okrzyczałam się w duchu i mam nadzieję, uda mi się teraz co dzień o tym pamiętać...

Co do samych oliwek, to polecam je, bo jako jedyne, znane mi, nie zawierają żadnych olei mineralnych. Skład jest bardzo przyjazny. Odczuwam to tak, że oliwki zwykłe, na bazie parafiny, są takie tłusto-śliskie, a te dwie powyżej są tłusto-wodniste :) Nie wiem, czy rozumiecie o co mi chodzi, ale tak najjaśniej mogę odkreślić moje odczucia.
Obie oliwki pachną ładnie i delikatnie. I o dziwo, wchłaniają się dosyć szybko, jak na tego typu produkty.
Jeśli chodzi o ich aplikację, to staram się robić to jak najczęściej, jeśli chodzi o nogi. A raz w tygodniu smaruję nią całe ciało dla lepszego odżywienia. Najlepiej się wchłania, kiedy nałożymy ją na lekko wilgotną skórę.
Oliwka ma też to do siebie, że sprzyja masażowi. A jak wiadomo masaż ma zbawienny wpływ na naszą skórę, dlatego powinnyśmy go sobie fundować chociaż raz w tygodniu.
Co do sposobu masowania i ruchów, jakie powinnyśmy wykonywać, aby nie zrobić sobie krzywdy, napiszę w innym poście.

Chętnie przeczytam o Waszych sposobach na przesuszoną skórę, bo wiecie, że lubię eksperymentować ;).

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanego weekendu

Anka!

poniedziałek, 16 lutego 2015

Ale... Ulga... :)

Witajcie!

Jak tam po weekendzie, były szalone imprezy ostatkowe/walentynkowe??? :) U mnie bez szaleństw. Jestem tego typu osoba, która jak ma chwilę na oddech, to woli się zamknąć w pokoju ze słuchawkami na uszach i książką w ręku ;).

Ale wracając do postu, to chciałam Wam opowiedzieć o kolejnym kosmetyku, który mnie pozytywnie zaskoczył.
Na pewno zdajecie sobie sprawę, że nasza skóra zmienia się w zależności do pory roku, temperatury, czy wilgotności. Skóra to doskonały organ, który chroni nas przed czynnikami zewnętrznymi. Teoretycznie poradziłaby sobie sama, ale  z racji zanieczyszczenia środowiska, naszej złej diety, braku ruchu, nałogów, czy stresu, nie jest w stanie nad tym zapanować, bez naszej pomocy. Dlatego tak ważna jest odpowiednia pielęgnacja.
Jakiś czas temu miałam problemy ze swoją cerą, dlatego przez jakiś czas stosowałam na noc krem z 10% kwasem glikolowy. Skóra się wyciszyła, pozbyłam się problemu. Ale moja skóra jakby trochę została zbyt przesuszona. Dlatego szukałam jakiegoś fajnego lekkiego, a za razem odżywczego kremu na noc, który pomógłby się zregenerować mojej buzi.
I po przestudiowaniu dokładnie oferty Ziaji, zdecydowałam się na krem z serii Ulga (więcej o serii TUTAJ).
Zdecydowałam się na  krem ujędrniający na noc, redukujący podrażnienia.



źródło Ziaja





















Powiem Wam, ze to był mój strzał w 10! Nie stać mnie na drogie kosmetyki, wiec szukam tego, co mogłoby sprostać moim oczekiwaniom, ale w cenie, która nie przerazi mojego portfela :P.

Ten krem spełnił wszystkie moje oczekiwania. Osobiście nie znalazłam w nim żadnych minusów.
A co do plusów to:
  1. cena  - nie pamiętam dokładnie, ale na pewno mniej niż 10zł;
  2. lekka formuła - co przy mojej skórze z tendencją do przetłuszczania jest nieodzowne;
  3. bez zapachu - czyli nikogo nie podrażni;
  4. przyczynił się do wzrostu nawilżenia mojej skóry, już nie czułam tego nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia, ani swędzenia;
  5. wydajność.
Tak w skrócie wygląda moja ocena. Osobiście, jak już wiele razy wspomniałam, Ziaja, to mój faworyt, jeśli chodzi o pielęgnację. W ogóle, staram się sięgać, kiedy tylko mogę, po polskie kosmetyki, a co, wspieram rodzimy kapitał :D.

Dzisiaj właśnie wybieram się po jakiś balsam do ciała, krem pod oczy i krem na dzień, życzcie mi więc powodzenia ;) na pewno się pochwalę. Mam też jeszcze kilka recenzji kosmetyków dla Was, więc stay tune ;)

Pozdrawiam Was ciepło!

Faratonga

poniedziałek, 24 listopada 2014

Ziaja - biała herbata

Witajcie!

Tydzien zaczniemy wpisem o moim odkryciu kosmetycznym.
Jak już zapewne wiecie z tytułu, będzie to krem marki Ziaja z serii bionawilżającej, miałam krem z białą herbatą.
Jako ogólnie wielka fanka herbat, zwłaszcza zielonej i białej - nie tylko jeśli chodzi o ich picie, musiałam wypróbować tego kosmetyku.
Krem z białą herbatą jest przeznaczony do cery tłustej/mieszanej, idealny zatem dla mnie. Używałam go na dzień i byłam bardzo zadowolona.
Dokładny opis znajdziecie na stronie Ziaji - Krem bionawilżający - biała herbata.
Wybór padł na ten krem, ponieważ mimo mojej skłonności do przetłuszczania się cery, zależało mi na jej nawilżeniu, a nie tylko regulacji wydzielania sebum. Poza tym jestem ogromną fanką Ziaji i przeważająca część moich kosmetyków pielęgnacyjnych jest tej właśnie marki.






PLUSY:


  • krem jest bardzo lekki, jednak widać i czuć jego nawilżenie
  • szybko się wchłania, przez co doskonale nadaje się pod makijaż
  • doskonale matuje (na mojej cerze, która po kilku godzinach od użycia nawet pudru matującego już widać było błysk, przy tym kremie spokojnie miałam pół dnia idealny mat)
  • bardzo ładny, delikatny, herbaciany zapach
  • nie zapychał mnie, ani nie było żadnych dziwnych niespodzianek, typu alergie, podrażnienia
  • tani - nie pamiętam ile dokładnie za niego zapłaciłam, ale na pewno było to w granicach 7-8zł
MINUSY:

Nie znalazłam w nim żadnych :D 


Oczywiście moje odczucia, co do tego kremu są subiektywne i nie mogę zapewnić, że na Waszych buziach też się sprawdzi. Niemniej jednak w takiej cenie mogę bez problemu polecić wypróbowanie go. A może akurat to będzie Wasz strzał w dziesiątkę :D

Powodzenia i udanego tygodnia!!!

Anka - Faratonga


PS Na blogu będą się pojawiać częściej recenzje kosmetyczne, bo miałam ostatnio kilka udanych zakupów, i chętnie się nimi z Wami podzielę :)

wtorek, 26 lutego 2013

Ochy i achy, czyli moje odkrycia :D


Witajcie serdecznie!
Dzisiejszy post będzie poświęcony moim dwom odkryciom kosmetycznym. Jeden produkt będzie w dziedzinie pielęgnacji, a drugi kolorówka. Zacznę od tej drugiej kategorii.

Będą przy okazji czekania na transport w Naturze znalazłam to cudeńko ;) A dokładnie wodoodporne cienie w musie marki Bell. Leżały sobie w koszyczku z wyprzedażami, za ok 8zł. Mój kolor to 01.






















Był jeszcze jeden z kolorem różowym i pomarańczowym. Skusiłam się jednak tylko na tą wersję i teraz żałuję. Na początku myślałam, że to będzie raczej zwykły cień (wzięłam jedynie ze względu na kolory :D ). Najbardziej obawiałam się, ze po prostu po jakimś czasie cień zacznie mi się zbierać w załamaniu, przynajmniej do tej pory tak miałam, jeśli chodzi o cienie w musie, kremie itp.
Jednak po nałożeniu go na powiekę otwarłam oczy ze zdumienia. Po pierwsze przez to, ze mimo tego, iż był on już trochę wyschnięty, nakładał się przyzwoicie. A po drugie dlatego, że kilka minut po nałożeniu zaschnął na moich powiekach tworząc suchą warstwę. Ale to nie była suchość kredy, tylko tak, jak bym farba pomalowała powiekę. Po dotknięciu palcem, na palcu nie został kolor, czyli nie było szans, żeby mi się gdzieś odbił, czy starł. Postanowiłam dać mu czas do wieczora, nie zmywałam go z oczu. I ku mojemu zdziwieniu po około 9 godzinach był w nienaruszonym stanie :O szok :O, bez bazy, bez jakiegokolwiek przygotowywania powieki.
Jedynym jego minusem jest to, ze przez to, iż jest wyschnięty, nie nakłada się tak pięknie i równomiernie i trochę osypuje (widać na zdjęciach). Ale nie widzę w tym problemu, bo może doskonale się sprawdzić jako baza pod podobne kolory, zresztą sam też daje rade. zobaczcie:


































Wieczorem wyglądał tak samo :D Polecam i będę szukać tej drugiej wersji :)



Drugie moje odkrycie, to piling solny Spa Sense FM Group. Już dawno wiedziałam o tym produkcie (jestem przedstawicielką tej marki, choć kupuję kosmetyki głównie na swój użytek i bardzo je sobie chwalę :) ), ale jakoś nigdy nie miałam okazji się z nim zapoznać. Wydawał mi się zbyt drogi. Jednak około 30 zł za 250ml to nie jest wcale tak dużo, a kosmetyk naprawdę jest wart swojej ceny.
Kupiłam sobie waniliową wersję (są jeszcze: kwiat wiśni, brzoskwinia, werbena i paczula). Zapach obłędny. Wiem, ze nie każdy przepada za balsamicznym zapachem wanilii, ale ja go uwielbiam. Jest on tak wyrazisty, że ma się ochotę spróbować i poczuć tę słodycz (oczywiście słodyczy nie ma, bo piling solny ;D ).
Konsystencja jest gęsta i trzeba go najpierw rozmieszać, bo sól opada, a na wierzchu jest sam olejek, ale miesza się bez większych problemów.
Co do działania, to wygładza doskonale ciało, jest bardzo wydajny i jak już wcześniej wspomniałam pięknie pachnie :). Ale najlepsze w nim jest to, że po spłukaniu go czuć na skórze ten olejek. Skóra jest natłuszczona do tego stopnia, ze po pilingu nie trzeba już smarować się żadnymi mleczkami, balsamami itp. Nawet po kilku godzinach po kąpieli nie odczuwałam żadnego dyskomfortu, ani suchości skóry, mimo, że balsam nie był użyty Na drugi dzień skóra nadal była gładka, jak zaraz po nałożeniu preparatu nawilżającego.
W całej tej przyjemności są dwa minusy:
  • z racji tego, ze to piling solny trzeba uważać na miejsca, gdzie skóra jest podrażniona, lub ma jakieś ranki - piecze.
  • drugi minus to to, i tu lojalnie przestrzegam, ten piling uzależnia !!! :D Jak go raz użyjecie, nie będziecie chciały mieć innego :D

































Na podsumowanie nie pozostaje mi nic innego, jak polecić Wam te dwa kosmetyki i życzyć miłego użytkowania :)
Pozdrawiam

Ania - Faratonga

poniedziałek, 26 listopada 2012

Pielęgnacji naturalnej ciąg dalszy

Cześć wszystkim!
Obiecana druga część naturalnej pielęgnacji. Dzisiaj maseczki dla wszystkich, których Bozia obdarzyła cerą tłustą lub mieszaną :). Pierwsza cześć dla skóry suchej TUTAJ.

Cera tłusta

Maseczka odżywiająca i normalizująca
Łyżkę jogurtu naturalnego mieszamy z łyżeczką miodu, łyżeczką płatków owsianych i rozgniecioną brzoskwinią. Mieszamy wszystko i papkę nakładamy na twarz na 10 min. Zmywamy letnia wodą.

Pomarańczowa maseczka

Źródło















Łyżkę płatków owsianych mieszamy z sokiem pomarańczowym - ilość taka, żeby płatki porządnie nasiąkły. Nakładamy na 10 min. Pomarańcza odżywia dzięki wit. C, ściąga pory i oczyszcza skórę, rozjaśnia cerę. Płatki owsiane delikatnie złuszczają martwy naskórek.

Rozszerzone pory
Białko ubijamy na sztywną pianę, maczamy w nim wacik i smarujemy twarz. Zmywamy po 10-15 min.

Maseczka drożdżowa


Źródło





















2,5 dag świeżych drożdży zalewamy 2 łyżkami ciepłego mleka i rozprowadzamy na papkę. Smarujemy tą papką twarz i po 20 min. dokładnie zmywamy mlekiem. Maseczka oczyszcza, ściąga pory i napina skórę.


Cera mieszana

Maseczka ziemniaczana


Źródło





















Ugotowanego w skórce dużego ziemniaka obieramy i rozgniatamy na papkę widelcem i ciepłą nakładamy na twarz, po ostygnięciu zmywamy. Maseczka działa odświeżająco. Jeśli chcemy, aby maseczka była bardziej odżywcza do ziemniaka dodajemy odrobinę mleka, śmietany lub żółtko.


Maseczka ogórkowa



Źródło

Kilka grubych plastrów ogórka rozcieramy i dodajemy łyżeczkę jogurtu naturalnego i kilka kropli wody różanej. Nakładamy na twarz i pozostawiamy na 15 min. Maseczka napina skórę, rozjaśnia ją, odżywia i matuje.


To tyle na dziś. Pozdrawiam i życzę Wam wszystkiego dobrego na ten tydzień :).
A.

wtorek, 16 października 2012

Witaminki, witaminki, dla chłopczyka i dziewczynki!

Hej!
Postanowiłam ten post poświęcić na recenzję jednego z moich ostatnich odkryć pielęgnacyjnych. A z racji tego, że recenzji u mnie mało, stwierdziłam, że urozmaicę trochę moje wpisy. Noszę się również z zamiarem pewnego wpisu muzycznego, jednak potrzebuję na to trochę więcej czasu. Dlatego dziś szybka notka :).
Kosmetykiem, a raczej serią kosmetyków, które chcę Wam przedstawić jest nowość od Ziaji, mianowicie Kuracja dermatologiczną z wit. C.
Opis:
" Charakteryzuje się szerokim spektrum działania uwarunkowanym aktywnością stabilnej witaminy C zastosowanej w formie naturalnego glukozydu. Jej skuteczność determinowana jest stopniowym uwalnianiem kwasu askorbinowego przez enzym zwany alfa-glukozydazą co w efekcie zapewnia długotrwałe oddziaływanie na skórę.

Połączona z kwasem hialuronowym i aminokwasem - hydroksyproliną intensywnie wzmacnia i odnawia włókna kolagenu, spowalnia procesy starzeniowe oraz wyraźnie poprawia kondycję skóry zwiotczałej, z przebarwieniami, pozbawionej zdrowego kolorytu i młodzieńczego blasku.

Polecana w profilaktyce przedwczesnego starzenia się skóry, a także do regenerującej pielęgnacji  po zabiegach dermatologicznych i estetycznych." (źródło)

Moja skóra jakimiś mocnymi procesami starzeniowymi się na razie nie musi martwić, jednak stwierdziłam, że od czasu do czasu przyda się jej zastrzyk dodatkowych witaminek. Poza tym lepiej zapobiegać powstawaniu zmarszczek, niż potem wydawać masę kasy na kremy liftingujące itp. :P.
I tak oto, kiedy tylko dowiedziałam się o nowej Ziajowej serii postanowiłam ją kupić. Na marginesie dodam, ze bardzo lubię Ziajowe kosmetyki i w ogóle w mojej pielęgnacji staram się stawiać raczej na rodzime marki, bo są jakościowo świetne, a cena niektórych produktów jest o wiele niższa.
A że akurat mój krem się skończył, pobiegłam do apteki. Niestety Udało mi się tam kupić tylko krem na dzień (za ok 14zł, ale do niego otrzymałam gratis pełnowymiarowy - 200ml, płyn micelarny Ziaja med, jeszcze nie używałam, wiec nie mogę się na jego temat wypowiedzieć).
Krem na noc i esencję rewitalizującą zamówiłam na Allegro, ale nie pamiętam nazwy sprzedawcy...



Krem na dzień



Krem na noc







Jakie są moje wrażenia? Jestem bardzo zadowolona. Moja skóra była szarawa i raczej wyglądała na zmęczoną, a to wszystko za sprawą nieprzespanych nocy ;). Chłopaki nadal się budzą nocami, więc zazwyczaj udaje mi się maksymalnie przespać 5h bez przerwy. Na dłuższą metę powoduje to u mnie chroniczne przemęczeni, które najbardziej uwidacznia się na skórze.
Ziaji używam od prawie miesiąca i przyznam, że widzę efekty. Twarz wygląda:
  1. na wypoczętą
  2. na odżywioną
  3. na zdrową
  4. jest delikatna
  5. wygląda tak "jędrnie" :) nie umiem tego inaczej określić, tak ładnie wygląda po prostu. Jakby włókna kolagenowe wzmocniły swoje właściwości, skóra jest taka sprężysta i "jędrna"  :).
Jak używam tych kosmetyków?
Rano po umyciu buzi smaruję ją kremem na dzień. Z kolei wieczorem po dokładniejszym oczyszczeniu twarzy nakładam najpierw krem na noc, odczekuję chwilę (zwykle jest to czas mycia zębów :D) i nakładam esencję rewitalizującą.
Szczerze polecam całą tą serię, czy pojedyncze jej elementy, w zależności od upodobań. Sama na pewno zdecyduję się jeszcze na zakup serii w przyszłości. Jednak myślę, że po zużyciu tych zrobię mojej skórze przerwę, żeby jej nie "przekarmić", będę używać zwykłego kremu, a co jakiś czas zafunduję sobie taką kurację odżywczą :).

Podsumowując:
+++
  • Doskonałe działanie
  • Wydajność
  • Przyjemny, delikatny zapach
  • Niska cena (każdy z nich za ok. 14zł)
---

Brak :)

Spokojnej niedzieli, papa!!!


sobota, 21 lipca 2012

Olejek kokosowy

Hej!
Przepraszam bardzo, za kolejny dłuugi czas nie pisania... Znowu Internet mi szalał i takie różne perypetie mnie spotykały. Ale nie ma co się tłumaczyć. Przepraszam jeszcze raz i już przechodzę do konkretów.




Przy okazji ostatniego posta, obiecałam, ze następnym razem napiszę recenzję kokosowego olejku do włosów Dabur Vatika. Swój olejek kupiłam w sklepie Paa Tal.
Cała przygoda z olejkami do włosów zaczęła się u mnie od obejrzenia filmiku Azjatyckiego Cukru na temat jej zakupów. Tam pojawił się olejek Amla (który też zakupiłam, ale czeka w kolejce do testowania;) ).
Poza tym kondycja moich włosów po ciąży była zatrważająca. Po każdym myciu głowy włosy wychodziły mi garściami. Przerażona tym widokiem i perspektywą posiadania łysych placków na głowie rozpoczęłam poszukiwania mojego olejku.
 Nie pamiętam, jakim sposobem wpadłam na pomysł, że Paa Tal może mieć te olejki w swojej kolekcji, ale coś mi podpowiadało, żeby tam szukać.Oczywiście znalazłam Amlę i kilka innych olejków. Mój wybór padł na Amlę jaśminową, olejek kokosowy i olejek kaktusowy.
Testy rozpoczęłam od olejku kokosowego. Wybrałam mniejszą buteleczkę 150ml, ponieważ nie lubię przez długi czas używać jednego kosmetyku :P.... Ta buteleczka wystarczyła mi na około 2,5 miesiąca, stosowania około 3 razy w tygodniu.
Olejek pachnie oczywiście kokosem i jest konsystencji stałej, jak masło. Dopiero po podgrzaniu przechodzi w płynną postać i w takiej formie nakłada się go na włosy.
Po około dwóch tygodniach zauważyłam wyraźną poprawę w kondycji moich włosów. Były bardziej miękkie i przestały tak wypadać. Kolejnym plusem było to, że włosy dłużej wyglądały świeżo, co u mnie jest o tyle trudne, ponieważ mam raczej włosy ze skłonnością do przetłuszczania, a tu wbrew obawom, ze olejek dodatkowo je obciąży, stało się wręcz odwrotnie.
Nakładałam olejek na około 2-3 godz. przed myciem włosów w ilości odpowiadającej mniej więcej 2 łyżeczkom do herbaty. Pierwszą porcję wmasowywałam w skórę głowy, a drugą we włosy.
Ogólnie więc jestem bardzo zadowolona z efektu i polecałabym każdemu spróbować tego rodzaju pielęgnacji włosów.
Z minusów muszę powiedzieć, że podgrzewanie olejku było dla mnie odrobinę męczące (przez to kilka razy o nim zapomniałam). Dlatego gdybym kolejny raz kupowała olejek do włosów, to wybrałabym wersję płynną, bez potrzeby podgrzewania.
Podsumowując, moje początki z olejkami do włosów uważam za pomyślne. A tak bym przedstawiła ocene punktową:
  • wydajność +
  • skuteczność +
  • poręczność (chodzi mi o sposób aplikacji)   +/-    (za to podgrzewanie, choć w zasadzie sama taki typ wybrałam, wiec nie powinnam narzekać...)
  • zapach +
  • cena +
Czyli reasumując olejek wg mojej subiektywnej opinii otrzymuje 4,5/5. Uważam to za bardzo dobry wynik.
Polecam i życzę udanych eksperymentów z olejkami do włosów. Sama mam ochotę przetestować jeszcze olejowanie twarzy, ale muszę się dokładniej wgryźć w temat, bo jak narazie to dla mnie czarna magia :D
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę wspaniale spędzonego wakacyjnego czasu :).
Faratonga :*

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Zakupy, zakupy :D

Cześć! Dzisiaj pokażę Wam, co przez ostatnie 3 miesiące udało mi się zakupić. Nie uważam, ze jest tego strasznie dużo, w końcu to nie jednorazowe zakupy, a z
zbiórka z prawie trzech miesięcy.

Zatem po kolei:

Pielęgnacja:
  • Mydło w płynie nawilżające z gliceryną o zapachu mango i brzoskwini marki FM For Home
  • Ziaja Sopot Sun krem SPF 30
  • Ziaja Sopot Sun aktywatror opalenizny
  • Balsam do ciała marki Bielenda z bawełną do skóry suchej i wrażliwej
  • Maseczka na zaskórniki typu peel off marki The Face Shop
  • Krem Iwostin Capillin do skóry naczyniowej z SPF 20
  • Krem nawilżająco rozświetlający AA Pielęgnacja Młodości 18+

Włosy:
  • Elseve Nutri-Glooss Light szampon z perłą nadający włosom blask
  • Dabur Vatika olej kokosowy do włosów
  • Dabur Vatika olej kaktusowy do włosów 
  • Dabur Vatika Amla z jaśminem olej do włosów









Kolorówka:
  • Paletka MAC fafi (prezent urodzinowy :D )
  • Kredka do oczu FM Make Up w kolorze Malachite Green
  • FM Make Up kredka Icy Amethyst
  • Błyszczyk w pomadce FM Make Up Candy Pink
  • Tusz do rzęs Maybelline One By One Satin Black
  • Skin 79 Krem BB The Oriental Gold
  • Fioletowy eyeliner w żelu Essence
  • Żółta kredka do oczu Essence
  • Podwójny pędzelek do eyelinera z Catrice
  • Mała "kulka" do cieni Essence
  • I narzędzie do nakładania ozdób na paznokcie ( ja używam do robienia kropek :P )























To by było na tyle, pozdrawiam Was ciepło :)

Pa, pa
Hayabusa

PS Następnym razem recenzja olejku kokosowego