poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Malinowe szaleństwo

Cześć wszystkim!
Postanowiłam na chwilę dać Wam odpocząć od moich makijażowych prób, wiem, ze są gdzieś granice wytrzymałości i tolerancji jednego tematu ;). Postanowiłam wiec zaprosić Was na malinowe mufinki.
Ten rodzaj ciasteczek jest moim ulubionym, ponieważ:
  1. Są pyszne!
  2. Zawsze wychodzą.
  3. Można je przygotować z milionem różnych dodatków, od słodkich po słone.
  4. Przygotowanie trwa dosłownie 10 min.
  5. Nie są drogie.
  6. Smakują wszystkim.
  7.  itd., itd., itd. .... :P

 Postanowiłam w sobotę wreszcie coś upiec. Ponieważ ciasta i ciasteczka, a w zasadzie ich przygotowywanie, to druga z moich ulubionych form relaksu :). Oczywiście przy Bliźniakach trudno wygospodarować na tyle czasu, żeby jakieś wykwintne przepisy realizować, ale takie proste i szybkie wcale nie ustępują tym bardziej "wypasionym" :P. Postanowiłam też wykorzystać fakt, ze Brontosik i Bronowąsik przestali się już bać miksera, postanowiłam zrobić, dla nich również mufinki.
Mam to szczęście, ze za domem mamy piękne krzewy malin, wiec zakupy mnie ominęły. Pozbierałam w sumie tak ok 20 dag. owoców, z czego ładniejsze odłożyłam do ozdoby.

Ale żeby nie przedłużać, podaje przepis :)

Składniki (na ok.26 mufinek):

  • 3szkl. mąki
  • 0,5szkl. cukru
  • cukier waniliowy
  • szkl. mleka
  • 0,5szkl. oleju słonecznikowego lub z pestek winogron (chodzi o to, żeby nie miał smaku)
  • 1 jajko
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia

Przygotowanie :

Przesiewamy do miseczki mąkę z proszkiem do pieczenia, dosypujemy cukier i cukier waniliowy, wlewamy mleko i wbijamy jedno całe jajko - całość miksujemy do uzyskania jednolitej masy. Dolewamy olej i znowu miksujemy dokładnie. Na końcu dodajemy owoce i mieszamy z ciastem.
Piekarnik nagrzewamy do 170 st. C. Foremki do mufinek napełniamy do ok. 2/3 wysokości ciastem i pieczemy ok. pół godziny. Fajne są foremki sylikonowe, bo wielokrotnego użytku i w ogóle, ale na jedną duża blachę wejdzie k. 12-14 średniej wielkości ciastek. Osobiście kupuję papierowe foremki, w których można bezpośrednio piec. Może ciastka nie maja tak idealnego kształtu, ale na smaku nic nie tracą :).

Postanowiłam ubogacić trochę ciastka i do pozostałej połowy ciasta dosypałam 2 łyżki kakao, stąd wyszła mi jedna blacha ciasteczek mlecznych, a jedna kakaowych:).
Po upieczeniu ciastka są w zasadzie gotowe do jedzenia, można posypać je cukrem pudrem. Jednak ja zaszalałam i posmarowałam każde serkiem Mascarpone wymieszanym z cukrem pudrem, na to położyłam po malince i posypałam niebieskimi cukierkami.

SMACZNEGO!!! :D

Te ciasteczka bez papierka były pieczone w sylikonowych foremkach właśnie.
 

piątek, 24 sierpnia 2012

c.d. ... :P

Hejoł!!! :D
Dzisiaj kolejny post moich ćwiczeń :P Obiecuję, że postaram się w kolejnym poście umieścić coś nie związanego z kosmetykami i makijażem.
Kolejne dwie propozycje - obie zaczerpnięte z magazyny Uroda (lubię ten miesięcznik od czasu do czasu zakupić, gdyż jest tam wiele ciekawych kosmetycznych i makijażowych inspiracji).

Faratonga w całej okazałości :P




















Cała powieka pomalowana jest jasnym kremowym cieniem, oko obrysowane fioletową kredką FM Make Up, lekko ją roztarłam i utrwaliłam cieniem fioletowym z paletki My secret. Nieskomplikowany malunek, na każdą okazję. A co najlepsze, szybki w wykonaniu :P.


Druga propozycja:
Na tym zdjęciu mój nos odgrywa rolę pierwszoplanową :P, Wyglądam jak Gonzo z Muppetów



















Od razu zaznaczam, ze twarz jest "goła", beż żadnych podkładów, kremów tonujący, pudrów i innych:)

Bonus pazury


















Fioletowy to Miss Selene 225, a zielony to Vollare Flash (numerek niestety się starł)

sobota, 18 sierpnia 2012

Nud(e)ne? Nie nudne :P

 Siemano :P !!!
Dzisiaj kolejny szybki wpis makijażowy.
Przeglądając różne dziwa na moim komputerze, trafiłam na jeszcze jeden make-up z serii "nude", postanowiłam więc umieścić kilka fotek. Nie trudno się domyślić, ze raczej wolę oko w jakichś szalonych barwach tęczy, ale nie powiem, nude też lubię, czasem po prostu potrzebuję takiego wyciszenia w makijażu. Poza tym, feeria barw nie pasuje na wszystkie okazje :).



Nie umiem zrobić normalnego zdjęcia ze zamkniętym okiem.. sorry


To tyle, pozdrawiam :D
Anka

Trening czyni mistrza

Siema! :D
Dziś sobotni poranek, chłopaki śpią, a ja mogę oddać się na chwile blogowemu relaksowi. Pogoda za oknem śliczna, słoneczko przyjemnie ciepło, ale nie za gorąco, wreszcie sierpień wygląda tak, jak powinien wyglądać :P.

Dzisiejszy post będzie początkiem serii wpisów, które będą zawierały głownie zdjęcia z krótkimi opisami moich makijażowych treningów. Jak w tytule jest napisane "trening czyni mistrza". Postanowiłam zatem w myśl tej zasady w miarę możliwości 1-2 makijaży dziennie wykonać (dwa, bo mam dwoje oczu :P ) i relacjonowac moje poczynania właśnie tu na blogu.
Ponieważ bardzo lubię się malować, zwłaszcza oczy, to też jest jedna z form relaksu dla mnie, stwierdziłam, że dobrze byłoby sobie wyrobić technikę. Stąd też to  moje przedsięwzięcie. Mam głęboką nadzieję, że z każdym makijażem będzie coraz lepiej, ładniej i bardziej profesjonalnie. Wiem, że moje dotychczasowe "malowidła" nie były najwyższych lotów, ale ćwiczeniami i pracą mam zamiar to poprawić. Przy okazji będzie pole do popisu dla moich pędzli, najlepszy test dla nich.
A całą tę serię dedykuję osobom, które maja jakieś marzenie (nie koniecznie makijażowe), ale boją się z rożnych względów jego realizacji. Nie bójcie się, tylko zaciśnijcie zęby, weźcie się w garść, bo jak Wy tego nie zrobicie, to nikt za Was nie zrobi. A po co żałować całe życie, że szansa przeszła koło nosa? Cieżką pracą i samozaparciem można dokonać wszystkiego :) POWODZENIA!!!

Teraz przechodzimy do meritum, czyli moje pierwsze "ćwiczenia" :)

Makijaż 1



















To makijaż inspirowany jednym ze zdjęć miesięcznika Uroda z marca 2010r. Nadawałby się raczej na wieczór, gdyż jest dosyć ciemny. Mój aparat trochę zjada kolory, w rzeczywistości był o dwa tony ciemniejszy.
 Od razu zaznaczę, ze to było tylko malowanie oka, buzia bez podkład. Nawet bazy pod cienie nie dawałam, bo i tak zaraz zmywałam oba "dzieła", a trudno do ludzi wyjść z dwoma rożnymi oczami :P. Brwi też moje naturalnę, nie reguluję, bo nie lubię, zaznaczam tylko brązowa kredką, czego tu również nie zrobiłam :)
 Błędy:
Jak widać ten różowow-fioletowy wyjechał mi za bardzo do góry i wyglądam, jakbym miała podbite oko, niemniej jednak nie wyszło najgorzej i pokazałabym się z takim makijażem w szerszym gronie.

Tu wykorzystane głównie cienie z mini paletki Wibo (takie poczwórne w Rossmanie są z jedwabiem bodajże...). Kolor bazowy to czerń ze Sleeka. Tusz Maybelline One By One Satin Black. A kreska nowym Eyelinerem w pisaku z FM Make Up

Co się udało:
Wyszła mi kreska (huuuurrraaa !!!). Odkryłam na nią patent - wspomniany wyżej eyeliner W PISAKU i malowanie krechy z otwartym okiem. Ponieważ ja jestem ślepa, zamknięcie jednego oka sprawiało, że byłam jeszcze bardziej ślepa. A tak otwarte oczka, wzrok co prawda słaby, ale jedno koko wspiera drugie :P, we dwójkę zawsze raźniej.

Makijaż 2



















Tutaj wersja raczej dzienna, odcienie żółtego i turkusu, w sam raz na słoneczne letnie dni :). Makijaż wykonany paletką Paradise Lagoon - Blue Ocean (My Secret - klik).
Po wykonaniu bazowego makijażu postanowiłam dodać kreskę na górnej powiece.




















Z kreską u góry chyba nawet lepiej, tak mi się z egipskimi klimatami kojarzy. I jak widać, pierwsze ćwiczenia już  przyniosły efekty, z tej kreski jestem bardzo zadowolona :D.

Postanowiłam jeszcze bardziej zaszaleć i machnąć kreskę też u dołu na styl "kociego oka".




















Z kreski jestem nadal zadowolona :D. Choć tu kolory zostały przyćmione przez eyeliner. Myślę, że można by z tego wyodrębnić trzeci makijaż. Oczy tylko obrysowane na kształt "kociego oka" czarnym eyelinerem, do tego delikatny naturalny róż na policzki w wersji łagodniejszej na ustach szminka/błyszczyk w neutralnym kolorze, lub dla odważnych pomarańczowa czerwień.


To tyle. Zapraszam na moje dalsze treningi i trzymam kciuki za Wasze marzenia.
Faratonga

czwartek, 9 sierpnia 2012

Canelloni

Cześć!
Dzisiaj szybki wpis. Dawno nie było nic kulinarnego, więc postanowiłam to naprawić. Chciałam się z Wami podzielić przepisem na Canelloni, które dzisiaj zagościło jako danie obiadowe na moim stole.
Podane składniki dotyczą ilości potrzebnej dla dwóch osób :).

Składniki:
  • 50g makaronu canelloni  (grube rurki, osobiście wolę duże muszle :) )
  • 200g mielonego mięsa wołowego (błagam, nie kupujcie gotowego mielonego, bo delikatnie mówiąc, podczas smażenia śmierdzi :/, jakieś dziwne brunatne tłuszcze z niego wyłażą, poza tym nigdy nie wiadomo, jakie tam zwierzątko, czy jakie jego części są zmielone... Lepiej dołożyć kilka złotych i poprosić w sklepie o zmielenie choćby gulaszowego. To tyle dygresji :) )
  • 4 łyżeczki oliwy z oliwek
  • 100g pieczarek
  • 1 mała cebula
  • pieprz
  • pomidory w puszce - 1 wystarczy
  • 1 ząbek czosnku
  • bazylia
Przygotowanie:

Makaron gotujemy z dodatkiem łyżeczki oliwy al dente (żeby był lekko twardy). Pomidory dusimy z czosnkiem i bazylią. Doprawiamy do smaku. Pieczarki czyścimy i siekamy (ja preferuję starcie ich na grubych oczkach tarki, szybciej :) ). Cebulę szklimy na 2 łyżeczkach oliwy, dodajemy pieczarki i razem podsmażamy. Na pozostałych dwóch łyżkach oliwy podsmażamy mięso. Kiedy mięso będzie ładnie usmażone, mieszamy je z cebula i pieczarkami. Gotowym farszem napełniamy rurki (muszle) i układamy w naczyniu żaroodpornym. Całość zalewamy pomidorami i zapiekamy 20 minut w 200 stopniach.
Opcjonalnie można przed zapieczeniem posypać serem żółtym.
Farszu nie doprawiamy, słoność potrawa uzyskuje z sosu i makaronu, który gotujemy w lekko osolonej wodzie, oczywiście.
Moja potrawa nie udała się pod względem estetycznym, gdyż używałam resztek rurek, które były częściowo pokruszone. Zatem tyle, ile było całych, ułożyłam na dnie naczynia, a po nich posypałam resztą farszu i ułożyłam kawałki potarganego makaronu. Na wierzch oczywiscie serek, bez niego nie uznaję ;).























mniammm... :P

Smacznego!!! :D

wtorek, 7 sierpnia 2012

It's "My secret"...

Hej!
Przepraszam, że tak beznadziejnie umieściłam niedokończonego posta. Wynika to z tego, że prąd wczoraj u nas szalał i pewnie coś nacisłam nie tak...
 Ostatnio, po zakupie nowych pędzelków do makijażu (marki LancrOne), trochę szaleję z różnymi bazgrołkami naocznymi. A żeby dopełnić moje makijażowe próby nabyłam dwie paletki My secret z serii "Paradise Lagoon". Musiałam kupić obie, bo nie byłam w stanie się zdecydować, który kolor bardziej mi się podoba :P (te kobiety...:D ).



















Cienie kosztowała około 15zł za paletkę. Kolory bardzo ładne, dobrze sie rozcierają i łączą ze sobą. Pigmentacja jak na cenę rewelacyjna. Trwałość również. Na bazie z FM Make Up wytrzymyały bez żadnych przetarć, rolowań itp. równe 12 godzin, szok i szacunek, bo Sleek nie zawsze miał taki wynik. A dodam, ze testowałam w te najwieksze upały :) Tak, ze produkt jak najbardziej godny polecenia :).
A teraz przejdźmy do moich "dzieł sztuki".



Najpierw paletka Flower fantasy - róże (na dolną powiekę dodałam odrobinę zieleni z drugiej paletki)





















Wiem, ze kreska nadal pozostawia wiele do życzenia, ale staram się, mam nadzieje, ze się w końcu nauczę :P.



Druga seria zdjęć to makijaż wykonany w całości paletkę Blue ocean






































A teraz mały bonus, czyli zabawa nowym eye linerem we flamastrze (zobaczymy, czy nim nauczę się robić normalne kreski...) Płynny eye liner FM Make up - Carbon Black






















Ok, wzorek trochę badziewny i niedopracowany, ale robiłam na szybko, tak dla zabawy :).

Pozdrawiam Was serdecznie i ciepło. Trzymajcie się, do następnego :)

A.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Kolejne ćwiczenia

Hej wszystkim! Dziś krótki post, bo mi tu chłopaki łażą - czas posiłku wiec się muszę streszczać, a nie wiem, kiedy następnym razem dopadnę kompa :P.

Chciałam Wam pokazać moje kolejne próby makijażowe. Wiem, że daleko mi do innych dziewczyn na Bloggerze, czy YT ale ćwiczę ostro. Szybko i krótko dziś, bo mam masę roboty, a wiem, że zaniedbuję bloga z wpisami...



















(skórę mam okropną, wiem...)


Moim najsłabszym punktem jest kreska... Nie umiem równo. Poza tym na co dzień noszę okulary, a malować się muszę bez nich, a wtedy jestem ślepa... :P

Pozdrawiam ciepło
Faratonga


środa, 1 sierpnia 2012

Godzina W

   Dziś nie o pierdołach, a poważnie. Z racji dzisiejszej daty i rocznicy z nią związanej, chciałam się trochę zatrzymać i podumać o naszej Ojczyźnie.

   Ale po kolei. Data 1 sierpnia, to nie tylko koncert Madonny (która swoją drogą doskonale zdawała sobie sprawę, że wywoła "burzę" wybierając ten termin na swój koncert. Rozumiem głosy sprzeciwu, ale nic nie poradzimy, biznes, to biznes... niestety...). Otóż 68 lat temu w Warszawie wybuchło powstanie przeciw niemieckiemu okupantowi. Godzina W - 17:00, to godzina rozpoczęcia całej akcji. Teraz proszę o wybaczenie, ale posłużę się stroną internetową Do broni i zacytuję notatkę o Powstaniu Warszawskim, żeby przypomnieć to, o czym na pewno każdy z nas się uczył na historii.


''Powstanie Warszawskie 1944, to wystąpienie zbrojne przeciwko wojskom niemieckim, okupującym stolicę, zorganizowane przez Armię Krajową w dniach 1 sierpnia 31 października 1944 roku. Powstanie Warszawskie 1944 zostało przeprowadzone w ram ach akcji „Burza”. Za poczatek powstania warszawskiego uznaje się datę 1 sierpień 1944, czas - tzw. Godzina W. Głównym celem powstania warszawskiego było obalenie Niemców, a także ratowanie suwerenności, kształtu granicy wschodniej sprzed wojny, a także obrona przed stworzeniem w Warszawie władz państwowych narzuconych przez ZSRR. Istotną rolę jeśli chodzi o działania zbrojne odegrał T. Bór Komorowski. Dziś śladem po tych działaniach jest Muzeum powstania warszawskiego.
Powstanie 44, bez wątpienia zaliczane jest do jednego z najistotniejszych wydarzeń końca wojny.

W przeddzień wybuchu Powstania Warszawskiego do ludności zaapelował Związek patriotów Polskich, apelując do walki przeciwko niemieckiemu okupantowi. Zbliżająca się Armia Czerwona, jej sukcesy na froncie i ryzyko dalszego powodzenia przesądziły o wybuchu powstania. Polscy dowódcy - m.in. Bór Komorowski, oceniali, że walki zostaną przeprowadzone szybko i potrwają zaledwie kilka dni, w rzeczywistości trwały aż 63 dni.

W momencie wybuchu Powstanie Warszawskie niemieckie siły zbrojne (Wehrmacht), otrzymały od Hitlera rozkaz zrównania Warszawy z ziemią, miasto miało przestać istnieć. Plan nie do końca się spełnił, jednak straty poniesione podczas dwumiesięcznych walk były ogromne. Powstanie 44 - straty po stronie polskiej wyniosły około 10 tys. zabitych i 7 tys. zaginionych, 5 tys. rannych żołnierzy oraz od 120 do 200 tysięcy ofiar spośród ludności cywilnej. Wśród Niemców było 10 tys. zabitych, 7 tys. zaginionych, 9 tys. rannych żołnierzy oraz 300 zniszczonych czołgów i samochodów pancernych."


Wokół całego tego powstania jest wiele kontrowersji, a główna tyczy się tego, czy w ogóle organizacja takiej akcji miała sens, ze względu na wiele niewinnych ofiar. Ale wydaje mi się, że nie powinno się tego roztrząsać, a już na pewno ja nie czuję się do tego kompetentna. Myślę jednak, że gdyby nam przyszło żyć w tamtych czasach, to też na pewno chcielibyśmy zrobić wszystko, żeby nie dać okupantowi satysfakcji, że staliśmy się mu całkiem poddani i dopóki będzie w nas siła walki, dopóty będziemy się bronić.
I jak by na to nie patrzeć, był to akt heroizmu. Ale powiem Wam, że najbardziej mnie boli to, że mimo tego, że nasza historia tak naznaczona krwią i bohaterstwem ludzi walczących o niepodległość Polski, można spotkać tyle przykrych incydentów, które jawnie stoją w sprzeczności z dobrem państwa i jego obywateli. Nie będę się tu w politykę mieszać, bo to bez sensu, choć każdy z nas widzi, że ci na Wiejskiej bardziej martwią się o swoje interesy, niż o nas.
Jednak najbardziej dziwi mnie fakt, że zmiany w edukacji, które mają na celu eliminację historii z listy przedmiotów obowiązkowych są tak silnie forsowane. No ludzie, nie popadajmy w paranoję. Przecież kiedy historia przestanie być ważnym elementem edukacji, to jest to równoznaczne z tym, że młodzież powoli przestanie się interesować swoim krajem, kulturą, dziedzictwem itd., itd. Staniemy się jedną szara masą, podatną na wpływy innych. Bo nieliczni będą tylko wiedzieli, jaką cenę przyszło płacić minionym pokoleniom za to, że teraz możemy sobie żyć spokojnie, klepać w klawisze i siedzieć na Facebooku... A najbardziej przykre jest to, że nawet ludzie spoza naszego kraju potrafią docenić męstwo naszych przodków, a my tak jakbyśmy się tego wstydzili. Mam nadzieję, ze Rząd przyjdzie po rozum do głowy i zrezygnuje z tego głupiego pomysłu, da tym samym przykład swojego patriotyzmu.  Bo chyba lepszym posunięciem byłaby np. historia Polski w wersji podstawowej, jako obowiązkowy przedmiot na maturze, zamiast matematyki. Bo mimo tego, że większość pewnie uczyłaby się metodą "zakuć, zdać, zapomnieć". To nie wierzę, że choć jedno wydarzenie, jedna data nie utkwiłaby w pamięci takiego maturzysty. A to już by był moim zdaniem sukces.
Na koniec chciałabym jeszcze zamieścić tu klip Sabatona Uprising, który to utwór mówi właśnie o Powstaniu Warszawskim.




To by było na tyle, pozdrawiam ciepło. Pamiętajmy o tych, którzy polegli za naszą wolność i nie dajmy się przerobić w szarą, bezwolną masę.

A.