środa, 30 stycznia 2013

Wersji soft ciąg dalszy

Cześć!
Na początku zagadka, ostrzegam, głupia :P Wiecie jak sprawdzić, ile zostało Wam papieru toaletowego na rolce, bez wchodzenia do łazienki? Otóż prosta sprawa, wystarczy wpuścić tam dziecko w wieku 1-3 lata :P. Osobiście wczoraj się dowiedziałam, po tym, jak moje Brontosiki tam wlazły. Papieru było tyle, jak z łazienki do przedpokoju, czyli około 3 metry :D. Trzeba kupić :D

Ok, a tak na poważnie, to mam dla Was kolejne dwa delikatne makijaże, oba bazują na fiolecie z elementem zieleni.

Number one :)


















Przepraszam za te drobinki, nie zdążyłam usunąć, jak zwykle moje Szkraby przerwały mi "dzieło" :P

I dwa



















Takie ekspresowe malowania, dla każdego :)

Od razu przepraszam, ze w najbliższym czasie mogę nie pisać przez jakiś moment, bo czeka mnie trochę pracy, więc przepraszam.

Pozdrawiam :*

sobota, 26 stycznia 2013

Awangarda :P

Hej!
Ten post będzie prezentacją iście niewyjściowego makijażu. Ale jak to ja, mam zamiar z nim wyruszyć "do ludzi", czyli  na rodzinne przyjęcie (urodziny dziecka, więc kolory jak najbardziej na miejscu :P). Oczywiście na zakupy też bym tak poszła, a co :D

Ok, żeby nie przedłużać, wrzucam zdjęcia :) Dodaję wszystkie, jakie zrobiłam, bo naprawdę bardzo mi się efekt podoba. Może nie obserwują mnie miliony :P ale nie przeszkadza mi to w dobrej zabawie, naprawdę uwielbiam te moje paćkania :P Cieszę się, ze Wam się też podobają, skoro tu jesteście :). Dzięki!




















 


Jak zwykle słuchawki, do malowania muszę mieć muzykę :P Im ostrzejsza, tym lepiej :D

























To tyle, pozdrawiam Was i życzę dużo koloru na co dzień :D

czwartek, 24 stycznia 2013

Delikatnie

Witajcie serdecznie!
Przepraszam, że ostatnio takie suche te wpisy, tylko zdjęcia, ale naprawdę jakoś nie mogę się wyzbierać, żeby usiąść na dłużej i coś wiecej popisać... Mam ostatnio jakiegos doła... Ale cóż, poradzimy sobie i z tym :). 
Z racji tego, że bardzo lubię blogowanie, choć u mnie na blogu szału nie ma :d To jednak dla Was i dla mojej prywatnej satysfakcji, lubię chociaż te kilka zdjęć makijaży umieścić. Choć teraz przez ten dołek, to nawet weny nie mam do malowania. To prawda, że jak człowiek nie ma potrzeby/nie może wychodzić "do ludzi", to się mu odechciewa dbać o siebie... smutne :P. Nie wychodzę, bo nie mam przy kim Maluchów zostawić, a wycieczki z Chłopakami odpadają, ponieważ nie mamy odpowiedniego pojazdu, więc kicha...
Ale dosyć użalania. Dzisiaj chciałam Wam pokazać dwa makijaże, raczej takie delikatne i stonowane, na każdą możliwą okazję. :) A w myśl Kevyn'a Aucoin'a również dla każdego, komu się spodobają. W makijażu nie ma granic i uważam, tak jak Kevyn, ze można czerpać z różnych xródeł inspiracje, byle by to było wyważone. To jest o niebo ciekawsze, niż trzymanie się sztywno regół i zasad, jak się malować, a jak nie :).

















 Daje zdj. w okularach, żeby "okularnice" widziały, jak całość wygląda za szkłem - ja noszę minusy :)


























Taki z granatem, wiem, że już się pojawił, ale tu trochę jest inaczej nałożony. W formie takiego motylka, podnosi optycznie opadającą powiekę (ja taką mam grrrr:/).























Ok, uciekam jakoś się pozbierać, zrobić kolację i zająć moich panów czymś interesującym, żeby można było zjeść w spokoju :D

Buźka
A.

wtorek, 22 stycznia 2013

Na zimowo

Hej! Co tam? Nie zasypało Was???
U mnie dużo śniegu, potem przychodzi odwilż, robi się beznadziejna ciapa na chodniku i drodze, a na wieczorem mróz o mamy "szklaneczkę" na drodze, jak się patrzy. A na rano takie muldy, ze się nie da rady iść. Piszę o tym dlatego, ze kupiliśmy chłopakom wózek nowy i nie mamy go jak przetestować...:( wiem, ze na śnieg sanki najlepsze, ale szkoda mi pieniądze na nie wydawać, bo sanki mam, tylko bez oparcia, a moi Mężczyźni jeszcze by nie usiedzieli tak sztywno bez wspomagania. A wózek to z myślą o najbliższych dwóch latach :D

Ale wracając do głównego wątku, jakim ostatnio tu są makijaże. Przedstawiam Wam kolejną porcję zdjęć z moich prób makijażowych ;P Tym razem coś kolorystycznie idealnego na zimową aurę :D





















Jak zwykle czekam na opinie i sugestie.
Pozdrawiam Was BARDZO CIEPŁO :*
Trzymajcie się!!!

czwartek, 17 stycznia 2013

Świecowania uszu

Witajcie! Jakiś czas temu wspominałam o kilku kursach (KLIK), które miałam okazję odbyć, m.in. świecowanie uszu. Postanowiłam więc napisać o co kaman z tym wszystkim :).

Świecowanie uszu to metoda bardzo stara. Znaną już ją w Starożytnym Egipcie, Chinach, Indiach, Tybecie, jak również w kulturach starożytnych Azteków i Majów. Wtedy używano specjalnie przygotowanej muszli ślimaka. Choć do Europy dotarła ta metoda wraz z indianami Hopi z plemienia Pueblo, używali oni świec ziołowych.
Świeca taka ma kształt stożkowatej rurki, jeden koniec jest cieńszy od drugiego. Średnice rurki dobiera się do wielkości kanału słuchowego osoby, u której zabieg jest przeprowadzany. Świeca jest wykonana z bawełny nasączonej woskiem pszczelim z wyselekcjonowanym ekstraktem miodowym i dodatkiem ziół (do wyboru). Świece ziołowe mają to do siebie, że przy wykonaniu jednego zabiegu mamy dwie korzyści, te płynące z samego świecowania uszu, jak i aromaterapeutyczne, płynące z  olejków eterycznych zawartych w ziołach.

Jak to robimy? Zapalamy grubszy koniec świecy, czekamy, aż się ładnie rozpali i zacznie żarzyć. Wtedy cieńszy - NIE PALĄCY SIĘ koniec umieszczamy w kanale słuchowym delikatnym ruchem skrętnym. Nie za głęboko. Świeca musi być umiejscowiona w taki sposób, żeby dym wydostawał się przez nią, jak przez komin, a nie gdzieś obok.

Na jakiej zasadzie to działa? Podczas spalania wytwarza się podciśnienie w kanale usznym na skutek tzw. "efektu komina". Prowadzi to do regulacji ciśnienia, które krążąc w kanale świecy dostarcza stężoną parę do wnętrza ucha. W wyniku tego podrażnienia są leczone, a zanieczyszczenia i osady usuwane, dzięki temu podciśnieniu właśnie - po prostu tak na chłopski rozum wszystko co jest w uchu beee zostaje zassane do kanału świecy :).

Wskazania do zabiegów to oprócz czysto higienicznych - zamiast wpychać sobie patyczka - NIE WOLNO TEGO ROBIĆ!!! Bo w najlepszym wypadku całą woskowinę wepchniemy sobie głębiej, ale możemy też uszkodzić błonę bębenkową, włącznie z jej przebiciem!!!
Świecowanie można stosować np. przy: bólach migrenowych, podrażnieniach zatok, po zapaleniu gardła, zatok itp. Oczywiście infekcja musi być wyleczona wpierw farmakologicznie! Również jeśli występują tzw. "szumy uszne", nerwice wegetatywne, nieżyty nosa i wiele innych :)

Przeciwwskazania: Pękniecie błony bębenkowej ucha, jeśli mamy do czynienia z ropną wydzieliną z ucha, przy uczuleniach na miód i produkty pszczele, przy zdiagnozowanym tętniaku naczyń krwionośnych w mózgu, infekcjach ucha, chorobach zakaźnych, urazach głowy.

Jak często przeprowadzamy zabieg? Zazwyczaj jest to seria 3 zabiegów, co drugi dzień. Trwa on około 30 min. Po takiej serii kolejną można powtórzyć nie wcześniej, niż za około 3-4 miesiące, zeby nie przesuszyć błony bębenkowej i śluzówki ucha.

Zabieg jest bardzo przyjemny i relaksujący. Naprawdę można się nawet przy nim zdrzemnąć, jeśli jest dobrze przeprowadzony. Nie ma mowy o jakimkolwiek bólu, czy dyskomforcie. Nie należy się też obawiać uszkodzenia błony bębenkowej przez świecę. Nie ma takiej możliwości, gdyż nie wsadza się świecy za głęboko, ani na siłę. Podczas zabiegu słychać w uchu takie delikatne trzaskanie i jakby szum, co również odpreża.

Polecam naprawdę każdemu, jeśli oczywiście nie należy do grupy osób, których dotyczą przeciwwsakazania :)

Na koniec tego elaboratu zdjęcie - jak widać pani jest bardzo odprężona

  
źródło  


To tyle na dziś - pozdrowionka!!! :)

środa, 16 stycznia 2013

"Więc chodź, pomaluj świat..."

Hej, hej, hej!!!
Ania wita Was w tym cudownym dniu :D! Czyli kupa śniegu za oknem, mi się nie chce iść do pracy, bo sypie jak skurczybyk :P, ale co tam. Humor mam świetny :d Mimo tego, że mój Brontosik zasnął dopiero koło 1:00 w nocy, bo go coś brzuszek nękał, a rano już po 6 był cudownie rześki... :O Jak małe dzieci to robią? Nie rozumiem... Mi trochę brakuje chociaż tej godzinki snu. Ale nic to, dziś jest fajny dzień, tak bez powodu :D. Dlatego postanowiłam na rozweselenie i ożywienie tej czarno-białej aury pokazać Wam kilka zdjęć makijaży kolorowych, jak tęcza. A co, kto powiedział, że w zimie nie można :P


Wszelkie możliwe konfiguracje mejkapu z niebieskim akcentem :)





Nie wiem, czemu zawsze tusz mi się odbija na górnej powiece...;/
































I drugi, też w różnych ujęciach czowy.




















Tyle, na dziś! Ja zmykam do pracy :*
A.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Inspiracja - Marylin Monroe

Hej! Po kolejnej dłuższe przerwie wracam z mocnym postanowieniami:
  1. dodawać przynajmniej 2 posty w tygodniu (postaram się, obiecuję)
  2. ćwiczyć przynajmniej 3 razy w tygodniu... (ekhm... tu się tylko postaram, nie obiecuję :PP).
OK, to tyle postanowień noworocznych :D. W dzisiejszym poście chciałabym Wam pokazać moją wariację na temat makijażu Marylin Monroe. Tak sobie wymyśliłam, że co jakiś czas może pojawi się tu jakieś odwołanie do takich kultowych postaci, jeśli chodzi o wytyczanie pewnych wzorców w makijażu. A że Marylin jest osobą bardzo charakterystyczną, w zasadzie to jej styl. Postanowiłam zacząć od niej :)
Zainspirowała mnie książka Kevyn'a Aucoin'a "Sztuka przemiany"  (org.Making Faces). Książka świetna, nie jest typowym poradnikiem, czy podręcznikiem. Czyta się ja bardziej, jak czyjś notatnik. Najbardziej podobało mi się podejście Kevyn'a do makijażu. Nie uznaje, a w zasadzie to nie narzuca nikomu jakichs sztywnych ram, jeśli chodzi o makijaż. Zachęca raczej do zabawy, eksperymentowania i wyciągania ze sztuki makijażu tego, co nam się najbardziej podoba. Polecam książkę, zdjęcia przepiękne, utrzymane w fajnej stylistyce. Takie rozmyte i niekontrastowe. Makijaże może nie biją jakaś papuzią feerią barw, ale są tak perfekcyjnie wykonane, że nie sposób oderwać od nich oczu. :) Aż łezka się w oku kręci, ze Kevyn już od prawie 11 lat nie żyje i nie będzie można zobaczyć/przeczytać jego kolejnych książek...

Zatem nie przedłużając już zbytnio prezentuję Wam moją wersję Marylin, bez peruki, ale wszystkie elementy jej stylizacji zachowane, nawet pieprzyk :D.

























I zbliżenie na oczy


















Tak oto moja skromna osoba w wersji ligh-Marylin ;). Mile widziane wszelkie komentarze.
Pozdrawiam ciepło i do następnego  :*
A.

piątek, 4 stycznia 2013

Karnawałowo cz. II

Hej!
Nie wymyśliłam żadnego tytułu, bo do znudzenia są tytuły "makijaż", "malowanie", itp., itd. :P A ten post ma być właśnie kolejnym zdjeciowo makijażowym, po tej krótkiej przerwie. Ale już od razu zapowiem, że chodzi mi po głowie wpis muzyczny, więc wszystkie zmysły zostaną usatysfakcjonowane, no może prócz węchu i smaku, ale nad tym sami musicie w domu popracować :).

Zapraszam zatem do zdjęć. Dzisiejsze propozycje raczej w mocniejszym stylu.


Granatowe smokey 



 
















Dodałam odrobinę brokatu, ale mam beznadziejny, tandetnie błyszczący, odpustowy i gruby brokat.. bleee. Muszę dorwać coś bardziej subtelnego :)




















"Kocie oko"




















Kolejny z cyklu makijaż "zwierzęcy" - czyli tzw. "jaskółka" lub "rybka"




















I już ostatni na dziś, takie fioletowe "coś" 




















W sumie podobny do "jaskółki"... No nic, trzeba pomyśleć nad czymś oryginalniejszym :P. Ale muszę się przyznać, że jakoś ostatnio upodobałam sobie wszelakie fiolety i różowości, czyżby niespełnione marzenia z dzieciństwa o różowych sukienkach... :D?  Aha, te zdjęcia były robione w takim głupim świetle, bo już się powoli ściemniało i temu kolor taki tępy wyszedł, w sumie nic się nie różniący. A naprawdę było o wiele bardziej kontrastowo i ładnie :(.

Pozdrawiam i miłego weekendu już życzę. Sama mam niestety szkołę, więc weekend, jak nie weekend. Choć u mnie to raczej święto, jak z domu wyruszam, więc się cieszę :D

A.


czwartek, 3 stycznia 2013

Hobbit

źródło


Cześć wszystkim! Dzisiejszy wpis niecodzienny, żeby trochę odetchnąć od makijaży mała recenzja filmowa :). Zapraszam i miłej lektury.



Od 28.12. wszystkie kina namiętnie wyświetlają Hobbita :). Sama jako fanka i ogromna miłośniczka fantasy, zwłaszcza Pana Tolkiena, miałam ogromną ochotę obejrzeć ten film:) Mama była tak dobra, że zaopiekowała się naszymi Rozrabiakami, a ja z mężem wyruszyliśmy na randkę ;D do kina.

Wiem, że sieć aż huczy od tego, że film "cienki", nic się nie dzieje, nuda itd., itp. No tak, początek rzeczywiście jest raczej spokojny. Ale z moich obserwacji wynika, że po prostu pan Peter Jackson zrobił to celowo.
Jeśli ktoś widział gabarytowo Trylogię "Władcy Pierścieni" i książeczkę "Hobbit" zrozumie, że nie ma się co dziwić przydługiemu wstępowi do filmu. "Hobbit" jest książeczką, w moim mniemaniu raczej cienką, w sensie ilości kartek, a Trylogia ma te trzy i to spore tomy. Zatem w zasadzie, patrząc na to, że Pan Jackson tego "maluszka" rozbił na trzy filmy, Władca Pierścieni mógłby iść nawet w sześciu częściach, bo byłoby co nakręcić. Ale nie zostało to zrobione, bo przy czwartej części, już wszyscy mielibyśmy dość, i nie byłoby tylu chętnych. A z ciekawej i ekscytującej opowieści zrobiłby się 1256 odcinek "Klanu". A tego twórcy LOTR nie chcieli. Dlatego skończyło się na trzech długich częściach, ale za to mocno trzymających w napięciu i wbijających w fotel.


źródło

Ale powróćmy do naszego "Hobbita". W sumie mała historia została rozbita na 3 filmy. Po co? Proste - marketing. Na trzech filmach więcej zarobią, niż na jednym. Myślę, że to był główny cel, niestety... Pan Jackson nie jest w ciemię bity i wie, że skoro był taki szał na Władcę Pierścieni, to ludzie chętnie zobaczą kolejną jego produkcję. A do zrobienia dobrego filmu miał wszystko. Pieniądze, popularność uzyskaną dzięki LOTR, dobrego literata (Pan Tolkien ś.p.) no i najważniejsze - ciekawą historię. W sumie to go nawet rozumiem. Żyjemy w kapitalistycznych czasach, gdzie bądź, co bądź, kasa się liczy i jak bym miała możliwość, to sama robiłabym wszystko, żeby tej kasy mieć więcej, jeśli to możliwe, aniżeli mniej, no logiczne :). Niemniej jednak, fajnie by było myśleć, że ktoś robi coś nie tylko dla chęci zysku :). Ale nie ważne.



źródło


Osobiście mi film się bardzo podobał, mojemu mężowi zresztą też. Nie przeraził mnie wstęp. Powiem Wam tak, nie ma się co dziwić komentarzom widzów, że film przynudza. Jesteśmy przecież cały czas bombardowani ogromem informacji. Żyjemy w szybkim tempie i większość już nie umie posiedzieć chwilę w ciszy, ciągle coś musi brzęczeć za uchem. Nie uważam, żeby to było dobre, takie mamy czasy. Możemy się jedyni sami na chwilę próbować zatrzymać i pobyć sam na sam ze sobą.
Poza tym, Ci z Was, którzy czytali cokolwiek Pana Tolkiena wiedzą, że on zawsze w swoich książkach robi takie dłuższe wstępy. Nie powiem, jak byłam młodsza, to mnie to nudziło i miałam ochotę przewinąć te kilka kartek do przodu. Ale nigdy tego nie robiłam. Teraz umiem docenić te wstępy właśnie. O to chodzi, takie powolne wprowadzenie w fabułę ma za zadanie wciągnąć nas w klimat opowieści, żebyśmy stali się częścią tego fantastycznego świata, poznali jego mieszkańców i z nimi się zaprzyjaźnili. A nie, że od razu wrzucają nas nas do wirówki, wytarmoszą i obtrzaskają silnymi emocjami, a po skończonym filmie/książce, nie wiemy, jak się nazywamy.
Stąd ja tak chcę patrzeć na film "Hobbit niezwykła podróż". chcę w tym "przynudzaniu" na początku widzieć  wprowadzenie nas w ten świat, delikatne przypomnienie po co tu właśnie jesteśmy, nawiązanie do "Władcy Pierścieni", bo przecież tu w zasadzie ma swoje źródło misja Frodo.
Jak już wcześniej wspomniałam, mi ten film bardzo przypadł do gustu. Oczywiście najbardziej te przepiękne scenerie. Lasy, Rivendell, ogólnie topografia Śródziemia jest bajeczna, aż chciałoby się tam być. Zazdroszczę Bilbo tych jego przygód :). Poza tym, od połowy filmu jest też i akcja, dobry humor, nie przesadzony też jest, co nadaje takiej lekkości całej historii. A oprócz głównego wątku mamy również białego orka Azoga, który ściga naszą kompanie. Mnie osobiście Azog przerażał, naprawdę świetnie zrobiony i można się go wystraszyć.
Jedyne co mi się nie podobało, ale znowu to tylko moja prywatna opinia i w zasadzie twórcy filmu już nie mają z tym nic wspólnego. Nie podobało mi się to, ze na film przychodzili rodzice z dosłownie kilkuletnimi dziećmi. Naprawdę, widziałam tatusia, który przyszedł na film z około 5-6-letnią córeczką. Osobiście nie wzięłabym swoich dzieci na to. Gdyby skończyli kilkanaście lat to ok, ale wg mnie ten film był za straszny jak dla takiego malucha. Choć jak teraz tak patrzę na to, co dzieciom w tv się serwuje, jaką przemoc, wulgaryzm, spirytyzm i inne, nazwijmy to po imieniu - ZŁE rzeczy, to nie wiem, czy "Hobbit" przy tym wszystkim nie jest całkiem łagodną "dobranocką"... To mnie też przeraża.


źródło

Nie opisuję Wam tu, co działo się w filmie, bo po co, jak ktoś chce się dowiedzieć, to albo poczyta opisy w sieci, albo pójdzie do kina. Chciałam tu tylko podzielić się z Wami moimi refleksjami.

Życzę Wam miłego popołudnia/wieczoru/nocy itd. :P U mnie zawierucha straszna, zimno i śnieg taki zmrożony pada, brrr. Dobrze, że siedzę w domku przy ciepłym kaloryferze :)

Pozdrawiam ciepło
Ania