poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Sheet mask w akcji

Hej!
Jak tam początek tygodnia? Jakoś zatrybiony? ;)

W dzisiejszym poście, jako, że przez upały w ogóle nie miałam ochoty na makijaż, wpis typowo urodowy. Chcę Wam pokrótce opowiedzieć o maseczce z kwasem hialuronowym, którą dostałam w paczce od Gangnam Freaks KLIK :).
 























Jako, że moja znajomość języka koreańskiego równa się zeru, musiałam się posłużyć językiem obrazkowym ;). Sama idea maseczek typu "sheet" nie jest jakaś skomplikowana. Mamy w opakowaniu kawałeczek jakiegoś, nazwijmy to materiału, nasączonego substancjami odżywczymi itp. Maska jest "w kształcie twarzy", tzn. ma otwory na nos i oczy. A reszta, przez to, że po bokach są małe nacięcia, a całość jest wilgotna doskonale dopasowuje się do twarzy.
Co do samego składnika aktywnego, jaki był zawarty w mojej maseczce, czyli kwasu hialurnowego (HA), to na pewno każda z Was o nim słyszała. Jest to nasz wielki sprzymierzeniec w walce o piekną i gładką skórę.
Kwas ten wchodzi w skład ludzkiej tkanki łącznej i wielu płynów biologicznych. Na powierzchni skóry tworzy film, który znacznie ogranicza parowanie wody ze skóry, a także chroni ja przed czynnikami klimatycznymi. Dzięki temu, ze potrafi on wiązać wodę, odpowiada za odpowiednie nawodnienie skóry, a co za tym idzie za jej jędrność i elastyczność. Co ciekawe, kwas hialuronowy stanowi również barierę ochronną tkanek przed infekcjami bakteryjnymi.
Kwas ten w połączeniu z wodą tworzy żel i może przyciągnąć do siebie prawie 4 000 razy więcej wody, niż wynosi jego masa. Dlatego w kosmetyce jest stosowany na tak szeroką skalę. W połączeniu z innymi substancjami czynnymi wspiera odbudowę kolagenu i elastyny, które są kluczowymi elementami, odpowiadającymi za jędrność i elastyczność, a co za tym idzie, za młody wygląd naszej skóry. :)
Tyle teorii, przejdźmy do praktyki ;)
Po otwarciu taką maskę nakładamy na przygotowaną wcześniej twarz (demakijaż, umycie buzi i piling, żeby składniki się lepiej wchłaniały) i pozostawiamy na wyznaczony czas, ja ją trzymałam około 20 minut. Potem ściągamy maseczkę z buzi i wmasowujemy resztki w skórę.

Jeśli chodzi o mnie, to widziałam od razu, ze moja skóra jest rzeczywiście lepiej napięta, to nawilżenie wręcz widać było gołym okiem. Na prawdę byłam w szoku, ze to aż tak fajnie zadziała. Zachęcona więc rezultatem na pewno sheet masks zagoszczą w mojej pielęgnacji na stałe.

Czy Wy używałyście tego typu maseczek? Jakie są Wasze spostrzeżenia? Jakie maseczki mogłybyście mi polecić?

Mam nadzieję, ze wpis się przydał :) Ja dzisiaj miałam dzień "wolnego" od dzieci, zaliczyłam fryzjera (tak, wyglądam jak milion dolarów, serio :D), a teraz raczę się Two Steps from Hell, ciągle są na tapecie :D
Pozdrawiam

A.

1 komentarz:

  1. Fajnie się czyta! Zapraszam do siebie! http://winneopowiesci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarze, ale proszę o rzetelną i konstruktywną krytykę, a także nie obrażanie mnie i innych komentujących :)