Witajcie serdecznie!
Dzisiejszy post będzie poświęcony moim dwom odkryciom kosmetycznym. Jeden produkt będzie w dziedzinie pielęgnacji, a drugi kolorówka. Zacznę od tej drugiej kategorii.
Będą przy okazji czekania na transport w Naturze znalazłam to cudeńko ;) A dokładnie wodoodporne cienie w musie marki Bell. Leżały sobie w koszyczku z wyprzedażami, za ok 8zł. Mój kolor to 01.
Był jeszcze jeden z kolorem różowym i pomarańczowym. Skusiłam się jednak tylko na tą wersję i teraz żałuję. Na początku myślałam, że to będzie raczej zwykły cień (wzięłam jedynie ze względu na kolory :D ). Najbardziej obawiałam się, ze po prostu po jakimś czasie cień zacznie mi się zbierać w załamaniu, przynajmniej do tej pory tak miałam, jeśli chodzi o cienie w musie, kremie itp.
Jednak po nałożeniu go na powiekę otwarłam oczy ze zdumienia. Po pierwsze przez to, ze mimo tego, iż był on już trochę wyschnięty, nakładał się przyzwoicie. A po drugie dlatego, że kilka minut po nałożeniu zaschnął na moich powiekach tworząc suchą warstwę. Ale to nie była suchość kredy, tylko tak, jak bym farba pomalowała powiekę. Po dotknięciu palcem, na palcu nie został kolor, czyli nie było szans, żeby mi się gdzieś odbił, czy starł. Postanowiłam dać mu czas do wieczora, nie zmywałam go z oczu. I ku mojemu zdziwieniu po około 9 godzinach był w nienaruszonym stanie :O szok :O, bez bazy, bez jakiegokolwiek przygotowywania powieki.
Jedynym jego minusem jest to, ze przez to, iż jest wyschnięty, nie nakłada się tak pięknie i równomiernie i trochę osypuje (widać na zdjęciach). Ale nie widzę w tym problemu, bo może doskonale się sprawdzić jako baza pod podobne kolory, zresztą sam też daje rade. zobaczcie:
Wieczorem wyglądał tak samo :D Polecam i będę szukać tej drugiej wersji :)
Drugie moje odkrycie, to piling solny Spa Sense FM Group. Już dawno wiedziałam o tym produkcie (jestem przedstawicielką tej marki, choć kupuję kosmetyki głównie na swój użytek i bardzo je sobie chwalę :) ), ale jakoś nigdy nie miałam okazji się z nim zapoznać. Wydawał mi się zbyt drogi. Jednak około 30 zł za 250ml to nie jest wcale tak dużo, a kosmetyk naprawdę jest wart swojej ceny.
Kupiłam sobie waniliową wersję (są jeszcze: kwiat wiśni, brzoskwinia, werbena i paczula). Zapach obłędny. Wiem, ze nie każdy przepada za balsamicznym zapachem wanilii, ale ja go uwielbiam. Jest on tak wyrazisty, że ma się ochotę spróbować i poczuć tę słodycz (oczywiście słodyczy nie ma, bo piling solny ;D ).
Konsystencja jest gęsta i trzeba go najpierw rozmieszać, bo sól opada, a na wierzchu jest sam olejek, ale miesza się bez większych problemów.
Co do działania, to wygładza doskonale ciało, jest bardzo wydajny i jak już wcześniej wspomniałam pięknie pachnie :). Ale najlepsze w nim jest to, że po spłukaniu go czuć na skórze ten olejek. Skóra jest natłuszczona do tego stopnia, ze po pilingu nie trzeba już smarować się żadnymi mleczkami, balsamami itp. Nawet po kilku godzinach po kąpieli nie odczuwałam żadnego dyskomfortu, ani suchości skóry, mimo, że balsam nie był użyty Na drugi dzień skóra nadal była gładka, jak zaraz po nałożeniu preparatu nawilżającego.
W całej tej przyjemności są dwa minusy:
- z racji tego, ze to piling solny trzeba uważać na miejsca, gdzie skóra jest podrażniona, lub ma jakieś ranki - piecze.
- drugi minus to to, i tu lojalnie przestrzegam, ten piling uzależnia !!! :D Jak go raz użyjecie, nie będziecie chciały mieć innego :D
Na podsumowanie nie pozostaje mi nic innego, jak polecić Wam te dwa kosmetyki i życzyć miłego użytkowania :)
Pozdrawiam
Ania - Faratonga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze, ale proszę o rzetelną i konstruktywną krytykę, a także nie obrażanie mnie i innych komentujących :)